Pseudonauka i pseudouczeni Martin Gardner 6,7
ocenił(a) na 64 lata temu W związku z tą książką miałem duże nadzieje na świetną lekturę, którą odkładałem przez lata. To tytuł bardzo znany, pojawiający się jako istotna referencja wielu nowszych publikacji. Autor z kolei to popularny demistyfikator i fan zagadek matematycznych. Jednak finalnie wyszło coś nie tak. Może to wina moich wygórowanych oczekiwań, a może i wiekowości tekstu (pierwsze wydanie amerykańskie było w 1952)? „Pseudonauka i pseudouczeni” Martina Gardnera to klasyk, który w dużych fragmentach chyba nie wytrzymał po prostu próby czasu. Teraz pisze się inaczej. Współcześnie pyta się o motywacje aktywności konkretnych ludzi, szuka powiązań w prezentowanych postawach. Autor opiniowanej książki takich tropów budowania lektury niemal nie wykorzystywał.
Gardner założył, że czytelnik sam potrafi dokonać oceny stopnia bezsensowności pseudoteorii (co było może prawdą 60 lat temu, ale teraz to wątpliwe). Stąd często nie komentował bzdur rodzących się w głowach prezentowanych bohaterów. Tak było chociażby w przypadku Reicha, twórcy ‘energii orgonalnej’ – siły seksualnej uczestniczącej jakoby w tworzeniu życia. Podsumowując bezsensowny eksperyment Reicha z radem, pisze tak:
„Jasne jest, że jedyną drogą, aby dokładnie wyjaśnić, co zaszło, byłoby zasięgnięcie opinii fizyka jądrowego, należy jednak wątpić, czy Reich uzna to za niezbędne. Przypuszczalnie sytuacja w końcu zostanie opanowana, tajemnica w pełni wyjaśniona i praca, miejmy nadzieję, ruszy dalej, z zachowaniem większej ostrożności.”
Czy taki ukryty sarkazm jest wystarczająco czytelny dla polskiego współczesnego czytelnika? Nie wiem.
Od strony formalnej „Pseudonauka i pseudouczeni” nie jest źle zbudowana. Są ufolodzy, różdżkarze, frenolodzy, zwolennicy Atlantydy, chiromanci i różnej maści samozwańczy ‘geniusze’ prezentujący, w swoich wielotomowych dziełach życia, ‘prawdziwe’ opisy świata. Coś mi jednak nie grało. Gardner zbyt szeroko rozpisał się nad treścią pseudo-publikacji całkiem niepotrzebnie. Mógł więcej miejsca poświęcić na percepcję społeczną pseudonauki i skupić się na syntezie mechanizmu ‘konkretnego pseudo’. Widać, nie takich detali oczekiwałem. Przykładowo zbyt wnikliwie i nużąco rozważył pseudo-badania nad materialnymi świadectwami zgodności z biblijnym przekazem. W ostatecznej ocenie istotny okazał się również wybór bohaterów. Zdecydowana większość to amerykańscy pseudouczeni z przełomu XIX/XX wieku. W dużej części to ludzie mi kompletnie nieznani. Było co prawda Łysenko, ale w polskim wydaniu (PWN 1966) nie mógł się pojawić z wiadomych powodów.
Nieco ciekawsza okazała się końcówka. Gardiner opisał w niej słynne i wnikliwe parapsychologiczne zainteresowania Rhine’a. Przy okazji przybliżył techniki badawcze i szeroko zreferował własne wątpliwości wobec zastosowanej u niego metodologii. To dobry kawałek krytycyzmu. Niewątpliwym plusem było też zaprezentowanie prekursorów różnych popularnych i dziś trendów i mód pseudonaukowych. Dowiemy się z lektury o źródłach ufologicznych, sporo jest o pionierach negacji ewolucjonizmu czy teorii względności. Teraz już wiem, skąd czerpią tematy autorzy tekstów w czasopismach w stylu „Nie z tej ziemi”.
„Pseudonauka i pseudouczeni” to lekkie rozczarowanie. Dłużyzny, choć i są perełki. Dla zainteresowanych tematyką to i tak lektura obowiązkowa. Czyli polecam raczej fanom.